Słowenia na weekend
GRINTOVEC - 2558 m npm
15-16 czerwiec 2013 r.

W poprzedni weekend postanowiliśmy wybrać się w czwórkę do Słowenii
w mało uczęszczane Alpy Kamnicko-Sawińskie.
Skład ekipy taki sam, jak sprzed roku na Grosser Priel, czyli: Ania, Robert, Ronc i ja.
Mieliśmy wyjechać o godz. 20, ale Ronc utknął w korku między Krakowem,
a Skoczowem, więc w końcu wyjechaliśmy po godz.21. Granicę austriacko-słoweńską przekraczaliśmy przez przełęcz Seeberg Saddle (1218 m npm). Droga, którą jechaliśmy łączy miejscowości Bad Eisenkappel w Austrii i Jezersko w Słowenii i jest bardzo, bardzo kręta, co spowodowało lekki dyskomfort u mnie i u Ani :-)
Na miejscu, czyli w wiosce Suhadolnik (na wys. 902 m npm), skąd rozpoczęliśmy naszą wędrówkę, byliśmy przed godz. 5.  Jeszcze przed wyjściem dostaliśmy sms-a od zaprzyjaźnionego z Robertem i Roncem Piotra, mieszkającego na stałe
w Słowenii, że nie musimy brać raków, bo na naszej trasie nie będą one potrzebne. Piotr akurat w tym dniu (a właściwie tej nocy) wybrał się ze swoim kolegą na wschód słońca na Grintovec, więc wiadomość była sprawdzona. Nasz szlak początkowo prowadził dnem doliny przez las, następnie podeszliśmy do grani, na której zamocowane były zabezpieczenia w postaci stalowych lin, klamer i prętów, czyli coś na kształt ferraty, ale bardzo prostej, nie wymagającej użycia sprzętu ferratowego, którego zresztą z premedytacją nie zabraliśmy.  Po ok. dwóch godzinach doszliśmy do Cojzovej Kočy tj. schroniska leżącego na wysokości 1793 m npm. do. Po krótkiej przerwie śniadaniowej ruszyliśmy dalej. Mniej więcej w połowie drogi spotkaliśmy Piotra i Adama, schodzących ze szczytu. Tu znowu zrobiliśmy postój, bo musieliśmy się z nimi nagadać :-) Na marginesie dodam, że Piotr jest autorem przewodnika "Alpy Kamnicko-Sawińskie, Słowenia - po słonecznej stronie Alp". Moglibyśmy tak siedzieć z nimi i słuchać barwnych opowieści, ale czas trochę naglił, więc pożegnaliśmy się
i pomknęliśmy w stronę szczytu. Panorama z Grintovca może nie jest aż tak imponująca, jak w austriackich Alpach, jednak nas zachwyciła - chociaż nie mieliśmy zbyt wiele czasu na podziwianie, gdyż po kilkunastu minutach od naszego wejścia  nie wiadomo skąd napłynęły chmury i zaczęły się przewalać przez okoliczne szczyty. Turyści, którzy przyszli później, niewiele już zobaczyli. Do schroniska wróciliśmy tą samą drogą i właściwie mieliśmy zaraz schodzić w dół do samochodu, bo Piotr zaprosił nas do siebie na nocleg, ale na skutek zbiegu różnych nieprzewidzianych okoliczności zmuszeni byliśmy zanocować w Cojzovej Kočy, na co kompletnie nie byliśmy przygotowani :-) Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - w rezultacie chłopaki zaliczyli trudną ferratę prowadzącą na szczyt nad schroniskiem, Kalski Greben- 2224m npm (zrobili to "na żywca" bez żadnego sprzętu, a miejscami by się przydał), Ania zrobiła sobie wycieczkę do biwaku pod Grintovcem- 2104m npm, a ja zostałam na straży naszego mienia oddając się słodkiemu lenistwu. A dzięki temu, jako jedyna wstałam na wschód słońca:-) Po śniadaniu w szybkim tempie zeszliśmy na dół i pojechaliśmy do miejscowości Kamnik. To małe średniowieczne miasteczko, w którym zachowało się sporo zabytków, najważniejsze z nich to znajdujący się w centrum kompleks Małego Zamku (Mali Grad) z trzypiętrową kaplicą Św.Małgorzaty i donżonem oraz Stary Zamek (Stari Grad) położony na wzniesieniu Krniška Gora (585 m npm). W drodze powrotnej do domu zatrzymaliśmy się jeszcze w urokliwym czeskim miasteczku Mikulov.
Nasz pobyt w Słowenii był krótki, ale bardzo intensywny :-)