Rozsutec, 02.01.2011
KTW daje dobry przykład aktywnego życia. Ledwie rok się zaczął już byliśmy i w Beskidzie Małym i w Małej Fatrze - Wojtek przysłał opis i zdjęcia z tego wyjścia.
Mała Fatra zimą, czyli kolędowanie na Rozsutcu Anno Domini 2011.
Skoro Słowacy chodzą co rok w noc Sylwestrową na Rozsutec, to czemu nie spróbować wersji light, dzień po?, czemu też nie zrobić tego w wersji kolędowej z Trzema Królami?
Wyjeżdżamy o 5.30 rano 2 stycznia już 2011, w sumie siedem osób (Agnieszka, Ania, Ewa, Jan, Leszek, Marek i Ja :)),do Stefanovej. Prognoza przewiduje opad śniegu, mało słońca i lekki mróz. Dodatkowo lokalne "białe" drogi zarówno po stronie słowackiej, ale również po czeskiej. Nie będzie więc łatwo. Koło 8.00 startujemy klasycznie, czyli najpierw Diery. O uroku tego przejścia latem nie trzeba nikogo przekonywać, ale smaczku to przejście nabiera dopiero zimą. Zaśnieżony las to tylko takie preludium. Dochodzimy do pierwszych lodospadów i pierwszych ułatwień w postaci drabinek i kładek. Dzisiaj to taki mały tor przeszkód, bo drabiny oblodzone, kładki zasypane śniegiem, tak zresztą jak część łańcuchów. Tradycyjnie już Ewa i Ania na potęgę "zamrażają" w swoich "wypasionych" aparatach otaczający nas świat lodu i śniegu i czasem nas, ale to chyba tylko przypadkowo, gdy im w kadr wejdziemy. Cała jednak gromadka KTW raźnie i dzielnie przemieszcza się górę, nabierając szybko wysokości i pokonując kolejne szczeble, półeczki i stopnie z korzeni. A śnieg pada i pada. Robi się coraz bardziej śniegowo i bajkowo. Śniegowe pierzynki skutecznie tłumią wszelkie przejawy życia i gdyby nie trzask migawek wszechobecnych fotografów Przyroda mogłaby jeszcze dalej odsypiać sylwestrowe szaleństwa.
Krótki postój na polanie pod Palenicou i dalej w górę na sedlo Medzirozsutce. Stąd już czerwonym szlakiem, uzbrojeni w raki atakujemy Velky Rozsutec. Prawie na pamięć, bo teraz jesteśmy już w strefie mgły. Ostrożnie i wolno zdobywamy szczyt, często obchodząc letnią ścieżkę, przez to pozbawiając się asekuracji łańcuchów. Przed samym wierzchołkiem zaczyna nieśmiało, raczej bardzo nieśmiało przebijać się słońce; chyba jednak zasłużyliśmy na to. Na szczycie są już Słowacy. Sprawdzamy w książce wejść, czy faktycznie ktoś był w Sylwestra i rzeczywiście są wpisy. My też się dopisujemy i w ten sposób potwierdzamy, że jesteśmy pierwszą zorganizowaną grupą z Polski na szczycie Rozsutca w tym roku. Schodzimy drugą stroną, na Medziholie. Po drodze spotykamy kolejne grupy Słowaków, z którymi wymieniamy noworoczne życzenia i częstujemy ich czym "grupa w manierce bogata", a Ja z Markiem w naszych kurdyjskich czapkach z powodzeniem odgrywamy role Trzech Króli. Niestety na trzeciego nie udało nam się przeprowadzić castingu, chociaż najbliższy wyboru wydawał się być Leszek.
Z sedla Medziholie bez większych problemów z powrotem do Stefanovej. Czas mamy bardzo dobry, więc zatrzymujemy się na dłużej w pierwszej napotkanej gospodzie na obiad i grę w kości, która już na stałe wpisała się w nasze wyjazdy. W drodze powrotnej nasze auta się rozjeżdżają. Jedni na Zwardoń, drudzy na Cieszyn. Ostatecznie o 18 jesteśmy już w domu.