ANDALUZJA 2012 - 13.02-20.02.2012

"W rytmie flamenco"

Hiszpańska kraina słońca i morza, flamenco i corridy, siesty i fiesty. O smaku słodkiego i gęstego wina Malagi i małego słonego tapas. Miejsce o tysiącletniej historii, tam gdzie kultura hiszpańska miesza się z arabską, gdzie żywe są obyczaje przywiezione jeszcze przez Persów, gdzie bliżej do Afryki niż do Europy???
A dalej.???
Sierra Nevada-Góry Śnieżne-pasmo górskie w Górach Betyckich na południu Hiszpanii o długości ok. 120 km i szerokości ok. 40. To tam czeka na nas Mulhacén (3482 m n.p.m.) najwyższy szczyt Półwyspu Iberyjskiego i europejskiej części Hiszpanii.
Skład grupy, oprócz mnie to Agnieszka, Ewa, Jasiu, Leszek, Marek, Michał i Rafał, członkowie lub sympatycy KTW.
            Do Hiszpanii docieramy 13 lutego samolotem. Z Madrytu jedziemy nocnym autobusem do Granady, a stamtąd wypożyczonymi samochodami do Capileiry, małej wioski już u podnóża masywu Sierra Nevada i Parku Narodowego. Tutaj zostawiamy samochody i rozpoczynamy wędrówkę do schroniska Poqueira na wysokości 2500 m npm. Pogoda wyśmienita, słońce i niewielki mróz, prawie bez śniegu. W schronisku zastajemy jedynie gospodarzy, sympatycznych Ansi i Rafaela.
Temperatura wewnątrz niewiele wyższa, ale kominek w sali i ogrzewacze gazowe w dormitorium i łazience dają nadzieję, ze wypoczęci i wyspani rano wyruszymy na szczyt. O godz. 8:00 następnego dnia jesteśmy już w drodze. Pogoda dalej jak marzenie, chociaż wiemy, ze prognoza przewiduje po godz. 14 znaczne pogorszenie. Bez problemu docieramy do biwaku Caldera, sprawdzając co jakiś czas zapisaną trasę w moim GPS i kontaktując się z grupą przez zabrane z Polski krótkofalówki. Po krótkiej przerwie i wpisie do książki wejść zaczynamy wspinaczkę, by po ok. 1,5 godz. dotrzeć na szczyt. Wracają wspomnienia z Maroka i zeszłorocznego wypadu na Jebel Toubkal. Podobnie piękne widoki i wzruszające chwile, tym bardziej, ze dzisiaj na szczycie w niewielkich odstępach czasu meldują się wszyscy uczestnicy. Po krótkim odpoczynku i tradycyjnej sesji zdjęciowej wracamy inną trasą, grzbietem Mulhacena, zdobywając jeszcze po drodze drugi niższy szczyt Mulhacen II. Korzystając z GPS skracamy trasę do schroniska trochę trawersując zbocze, a potem już całkiem na krechę schodzimy do widocznego Refugio Poqueira. Za nami nadciąga zapowiadane pogorszenie pogody. Ginie gdzieś słońce a tumany mgły zamykają nam góry jak jakaś niewidzialna kurtyna. To dodatkowo mobilizuje nas do wysiłku, a Leszka do ostrego finiszu tak, że dystansuje na końcówce, będącego ciągle w czołówce niezmordowanego Marka .
W schronisku oczywiście nie ma ciepłej wody, ale wykorzystując rozgrzanie ostrym zejściem można zaryzykować i spróbować kąpieli w lodowatym strumieniu wody.
Brrr , jak przyjemnie! .
A za oknami już zaczyna robić się biało. Najpierw sympatycznie wirujące płatki, a za chwilę już regularna zawierucha, żeby nie użyć bardziej dosadnego określenia "W górach kładzie".
Nie wzrusza nas to. Gotujemy kolejne litry wody i zamieniamy ją na zupy, herbaty i kawy.
Potem czas na inne rozrywki i gorące napoje serwowane z bufetu schroniska.
Rano budzi nas olśniewające słońce i dziewicza biel śniegu, którego przybyło ponad
25 cm.
Widoki oszałamiające.
Zbieramy się zaraz po śniadaniu, gorąco dziękując gospodarzom za gościnę i kapitalną pogodę, w duchu błogosławiąc posiadane Alpenverein, które również tutaj działa jak magiczna karta płatnicza. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i ruszamy w dół.
Śnieżna aura towarzyszy nam do końca trasy. W świetnych humorach docieramy do Central Electrica de Poqueira. Jeszcze nie wiemy, że już za chwilę rozpoczniemy kolejną, prawdziwą zimową wspinaczkę stromą, wąską i krętą, wyciętą w zboczu, kilkadziesiąt metrów nad poziomem rzeki drogą.  Tym razem dużo trudniejszą, bo naszymi, mocno załadowanymi samochodami na letnich oponach ;-). Rozpoczyna się górska corrida wymagająca umiejętności i zręczności torreadora, ale też gracji i wdzięku tancerki flamenco. Wykorzystujemy całe nasze doświadczenie górskie, zarówno w jeździe samochodami, jak i wspinaczce, korzystając z niezwykle pomocnych czekanów, którymi torujemy trasę. Metr po metrze zdobywamy wysokość wypychając kolejno samochody. Nigdy nie przypuszczaliśmy, że powrót z gór może być tak wykańczający.
Na szczęście po dwóch kilometrach i ponad dwóch i pół godzinach wyczerpującej fizycznie i psychicznie walki zdobywamy lotną premię w "punkcie przegięcia" i upragnioną granicę "białej drogi". Stąd już dalej i. cieplej do Malagi ,El Chorro, Ronda, Gibraltaru i Madrytu. Po samochodowej corridzie w rytmie flamenco przed nami upragnione słońce i morze, siesta i fiesta, no i ten smak słodkiego wina i słonego tapas ;-).ale to już inna opowieść. Choć może warto tylko wspomnieć, że w El Chorro w końcu wykorzystaliśmy przywiezione ze sobą uprzęże i lonże.

Wojtek