Inne Galerie

Jałowiec, 13.03.2016

Ani panująca aura, ani niekorzystne zapowiedzi nie przestraszyły połączonych sił turystów z Bielska - Białej. Duży autokar dowiózł nas pod dworzec PKP w Suchej Beskidzkiej i pojechał, żeby czekać na nas w Stryszawie Roztokach. A my wędrowaliśmy. Najpierw najstarszym wyznakowanym szlakiem w Beskidach Zachodnich obok cmentarza "cholerycznego", gdzie w XIX wieku pochowano prawie 2000 osób, ofiar epidemii. Stokami Magurki nad Suchą do osiedla Przysłop i z przełęczy o tej samej nazwie, wzdłuż granicy, którą w czasie II wojny światowej wyznaczyli okupanci między III Rzeszą a Generalną Gubernią, poszliśmy grzbietem pasma Jałowieckiego. Towarzyszyła nam mgła i ledwie odczuwalna mżawka na przemian z drobnym śniegiem a pod nogami, czasami gigantyczne, błoto. Dało się dojść do prywatnego schroniska pod Opacznem, teraz nazywającym się "W murowanej piwnicy", dla uczczenia zbójnickich tradycji dawnych właścicieli. Da się zauważyć, że schronisko się rozbudowuje. I dobrze, bo gdy przyjdzie większa grupa, jak nasza, jest trochę ciasno.  Po posiłkach robimy atak szczytowy i zaskoczenie - zalegająca warstwa zmrożonego śniegu, grubości nawet ponad 20 centymetrów. W takich warunkach, czysto zimowych,  dochodzimy na tą wysokość czterech jedynek (1111 m.n.p.m.). Obowiązkowe zdjęcia w różnych układach i schodzimy do Stryszawy obok pozostałości słynnego, podobno 300- letniego, świerka Siłosław. Jeszcze pamiątki po pobytach  dwóch wielkich kardynałów, S. Wyszyńskiego i K. Wojtyły, urokliwy wodospad na potoku Upornym i zostawimy za sobą sterty błota dochodząc do asfaltowej drogi, na końcu której czekał autokar. Nie wszystkim udało się go zauważyć, więc ci troszkę wydłużyli drogę dojściową. Przejazd przez Stryszawę obok zabudowań klasztoru sióstr zmartwychstanek, Ośrodka Rekolekcyjnego i wystawy rzemiosła artystycznego z którego Stryszawa słynie, zakończył nasz pobyt w górach. Trzeba jeszcze zaznaczyć, że wycieczka była międzynarodowa, bo jej uczestnikiem  był nasz słowacki przyjaciel, znawca gór wszelakich i znany nam z wielu wspólnych imprez, członek Klubu Słowackich Turystów, żylinianin Tibor Czebe. Należy podziwiać go za to, że chciało mu się, skoro świt, wyjechać pociągiem z Żyliny , przejść granicę do Zwardonia, dojechać do Żywca no i później odbyć drogę powrotną. Ale było miło.