Inne Galerie

Słowacki  Raj, 12 - 13.07.2014

Długo trwało kompletowanie grupy na ten wyjazd. Ale w sobotę rano, przy pochmurnym niebie, 22 osoby z przewodnikiem wyjechały z Bielska. Późnym przedpołudniem, z małymi problemami, kwaterujemy się na autocampingu w Podlesoku  w pięcioosobowych domkach typu Javorina. Przerwa w opadach mobilizuje i decyzja - wychodzimy w plener.  Deszcz tylko podpuścił, bo za chwilę już padało równo. Kierunek wyjścia może nie ten, jaki by się chciało ale Klastorisko też warto znowu odwiedzić. W gospodzie czas na osuszenie, uzupełnienie płynów i dalsze plany. Na Klastorisku już nie pada. Na ruinach dawnego miejsca obronnego, klasztoru kartuzów trwają prace restauracyjne. Miłośnicy tego miejsca, głównie słowaccy studenci, społecznie starają się uprzystępnić zwiedzającym jak najwięcej z tego miejsca, tak ważnego dla historii Słowacji. Zwiedzamy teren z pożyczanym przewodnikiem w języku polskim. Zrobiło się słonecznie, dzień długi, nie można tego zmarnować, obok początek drogi do wąwozu Maly Kysel, więc idziemy. I jest to, co chce się tu zobaczyć. Dno wąwozu z burzliwym potokiem, wysokie pionowe ściany, ciasne przejścia, wodospady nad głową, drabinki metalowe i drewniane do pokonania skalnych progów, pomosty nad ponorami, zapory z powalonych pni do przekraczania po mokrym drewnie. Po powrocie trzeba było suszyć w zachodzącym słońcu sporo garderoby, a zwłaszcza buty. Piękny wieczór zachęcił do spotkania grupy w plenerze. Było ognisko, śpiewy i przyjemna atmosfera. Ponieważ następny dzień zapowiadał się pogodnie, zapadła decyzja że o godzinie ósmej wyprowadzamy się i jedziemy do Sokol na przejście wąwozu Velky Sokol. Dojazd trochę nam się wydłużył, ale po opłaceniu wstępu 1,5 euro od osoby mogliśmy wejść, najpierw szeroką doliną a później atrakcje jak w innych wąwozach, tylko wody zdecydowanie dużo powyżej butów, drabiny dłuższe i bardziej pionowe, więcej poplątanych śliskich pni, wyższe skalne ściany, wodospady na głowę. Szlak jednokierunkowy, więc nie ma możliwości odwrotu, o którym chyba nikt nie myślał. Po wąwozie jeszcze uciążliwe dojście do mikrobusu i odjeżdżamy. Wracając trasą dojazdową nie sposób ominąć tak ciekawego miejsca jak chata Murań. W środku na ścianach zawsze coś nowego ale gospodarz, atmosfera, smaki i ilości potraw, jak zawsze, wspaniałe.