Siwy Wierch, 06.12.2014
Przyszła zima, ale jakby jeszcze nie zima. Wahania temperatury, zimowy śnieg w górach w ubiegłym tygodniu dopiero od wysokości Markowych Szczawin. W Słowackich Tatrach pozamykane szlaki powyżej czynnych schronisk, ale na Siwy Wierch od południa można się wybrać. Zwłaszcza, że jesteśmy umówieni na wspólne wyjście z słowackim koleżeństwem z Oddziału KST Dlhe Pole. Jedziemy, piętnaście osób, w plecakach zimowy sprzęt i ukradkowe ziewanie, bo wyjeżdżamy w porze, kiedy najsmaczniej się śpi, o czwartej. Trudno, dzień jest krótki, więc trzeba wcześnie zaczynać. Niewiadome warunki drogowe, chwilami gęsta mgła, chwilami mocny deszcz. Na miejscu sporo pojazdów, znak że ktoś przed nami już wyszedł. W grupie trzy osoby, które z nami po raz pierwszy. Na rozwidleniu szlaków dzielimy się, część prosto do chaty pod Narożym a część ambitnie, na grzbiet i do góry. Droga bezśnieżna, miejscami zalodzenia od ubitego śniegu, jak na zimę ciepło. Stromy szlak przez Babki tak błotnisty, że przydały by się raki na to błoto. Z grzbietu coraz szersze widoki na bezśnieżne, podgórskie obszary Słowacji. Wiszące, gęste chmury straszą opadami ale jeszcze nie teraz. Zielony i niebieski szlak znowu się łączą, od strony chaty jeszcze nie widać wędrujących. Wierzchołek Ostrego można obejść trawersem i już pokazuje się Siwy, przetaczają się przez niego mgły, z prawej strony z mgieł i chmur wyłaniają się częściowo ośnieżone wierzchołki, już ponad dwutysięczne, Salatynów, Banikowa aż po Rohacze, na wschodzie wystający Baraniec. Im bliżej wapiennego, skalistego Siwego w prawie bezwietrzną ciszę wkrada się dźwięk pasterskiego dzwonka. Dziwne, czyżby zdesperowane owce chciały się dokarmić na skałach góry? Jeszcze chwila, wysokość 1805 metrów nad poziom morza (chyba Adriatyku) i sytuacja się wyjaśnia. Na wierzchołku rozbawiona grupa Słowaków no a przecież to dzień mikołajowy, więc jest z nimi mikołaj i diabeł. Każdy wchodzący dostaje od mikołaja prezent w postaci popularnie nazywanej "małpki", zapas prezentów mikołaj miał spory. Radosne powitania, obowiązkowe ujęcia w różnych konfiguracjach, diabeł chciał nam nawet porwać uroczą koleżankę, ale wróciła do nas. Krótkie posiłki i całą grupą zaczynamy schodzenie. Po drodze podchodzący dopiero Słowacy i nasze koleżeństwo od chaty. Krótkie zejście i jesteśmy pod dachem. Tu w bród różnych napoi i okazuje się, że nawet "kapustową" można zakupić. Chata się zapełnia, schodzą umówieni Słowacy z ich szefem a naszym dobrym kolegą, Sztefanem, z córką, i nasze koleżeństwo. I jest to, co najbardziej "smakuje" po udanej wycieczce, kiedy uzupełnia się płyny w organizmie i nie tylko: rozmowy, wspomnienia, żarty, plany. A to w gronie kolegów, przyjaciół, z którymi tyle się przeszło i jeszcze wiele by się chciało. Obowiązkowe wspólne zdjęcia i w zapadającym mroku stawiamy się o umówionej godzinie przy mikrobusie. Żal że to już koniec, ale może jeszcze tyle przed nami?