Mała Fatra - Martinske Hole, 15 - 16.05.2010

Zdawaliśmy sobie sprawę z warunków pogodowych i z tego, co nas może czekać.
Ale warto ryzykować.
Mikrobus powiózł 18 osób przez nowy tunel i Zwardoń do Vrutek, przedmieścia Martina. Z Vrutek już wychodziliśmy w Małą Fatrę, ale do tej pory szliśmy w część Krywańską.
Pogoda zachęcająca ale  dalekie chmury. Droga nie jest uciążliwa, idziemy szlakiem który na słowackich mapach nosi nazwę Chodnika Vlada Čikora, widać Velką Lukę z masztem przekaźnikowym. Po drodze pamiątki z czasów ostatniej wojny, pieczołowicie chronione przez Słowaków.
Pod Minczołem dopada nas mgła, robimy wpis do pamiątkowego zeszytu i już grzbietem wędrujemy do celu.
Przy dojściu do wierzchołka grupa trochę się rozproszyła, we mgle nie wiadomo gdzie szukać schroniska.
A ma to być Chata Klubu Słowackich Turystów z Turca o nazwie Horec. Na wyczucie schodzimy na zabudowaną polanę i pytając trafiamy do chaty. Pobyt w niej mamy zagwarantowany dzięki kolegom z KST z Żyliny, którzy swoimi kanałami to załatwili i  to po korzystnej cenie.
Zjawia się chatar, młody i sympatyczny Juraj. Chata robi wrażenie, kompletnie wyposażona, pokoje na dole i na piętrze. Łazienki z prysznicem, ciągle ciepła woda, kuchnia z kuchenką, czajnikiem, kompletem naczyń i sztućców, zapasy jedzenia, duża świetlica z telewizorem.
Ech, mieć taką dla KTW !
Obok restauracja, do jedzenia tylko soczewicowa polewka i frytki. Tylko to może być na kolację i śniadanie, za to w napojach bardzo duży wybór.
Po skromnym jedzeniu i uzupełnieniu płynów w organizmie ich dalsze uzupełnianie odbywało się już w chatowej świetlicy przy akompaniamencie śpiewów zbiorowych.
Niewątpliwą atrakcją, zwłaszcza dla uczestniczek wyjazdu, okazał się kolega, pracownik firmy sprzedającej materace do masażu leczniczego ciała, który wyniósł taki materac do schroniska i demonstrował jego zalety wszystkim chętnym.
Wieczorem łaknący zabawy bawili się jeszcze tańcząc w pobliskiej restauracji
Ranek przywitał nas kompletną zmianą pogody. Wiatr miotał śniegiem i przyginał do ziemi wszystko co po drodze.
Trzeba było zmienić plany i zamiast na zachodnia stronę grzbietu schodziliśmy do Martina. Im niżej tym większy deszcz, przy dojściu do mikrobusu na parkingu już lało. Po drodze gdzieś nam się zagubił kolega z materacem i mimo godzinnego oczekiwania, bez możliwości kontaktu, nie pojawił się. Ponieważ nie groziło mu większe niebezpieczeństwo, więc po zostawieniu wiadomości ruszyliśmy na baseny do Rajeckich Teplic. Jakiś czas później przyszła wiadomość że zszedł i sam będzie wracał do domu.
Po kąpielach i posiłku, z drobnymi utrudnieniami, spowodowanymi opadami i przyborem wód wróciliśmy do domu.