KOŁOWY SZCZYT - 2418 m n.p.m. - 22 maj 2011 r.

W sobotę w Teleexpresie Maciej Orłoś jako pierwszy news podał - za dyżurnymi synoptykami - żeby absolutnie nie wybierać się w niedzielę w Tatry, bo deszcz, bo burze z piorunami... Jest to ewidentny dowód na to, że telewizja kłamie :-) Dobrze, że nie posłuchaliśmy.
Zaplanowaliśmy wejście na Czarny Szczyt, ale w trakcie wędrówki nastąpiła korekta planu - idziemy na Kołowy.
Ale po kolei:
Wyjazd z Bielska o 4.30 (!!!). Ekipa - Ania, Przemek, Jasiu, Maciek i ja.
Już po drodze Przemek mówił, że zabrał rower, na którym ma zamiar dojechać do schroniska przy Zielonym Stawie Kieżmarskim; myślałyśmy z Anią, że nas wkręca. Ale jak na parkingu w Białej Wodzie (915 m) zaczął wyjmować z bagażnika poszczególne części roweru i składać je za pomocą wielkiego klucza, to musiałyśmy uwierzyć :-)
Do schroniska leżącego na wys. 1551 m prowadzi żółty szlak rozpoczynający się przy tzw. Drodze Wolności, wzdłuż Białej Wody Kieżmarskiej. Wg mapy czas przejścia -
3:15 h. Zajęło nam to 2:05 h.
Przemek dojechał po 15 minutach. Z uwagi  na to, że miał do pokonania ponad 630 m przewyższenia na 7,5 km odcinku drogi, był to nie lada wyczyn.
Po krótkim postoju idziemy dalej. Na Kołowy Szczyt nie prowadzi żaden oficjalny szlak, więc trzeba iść na tzw. czuja. Obchodzimy z lewej strony Zielony Staw, następnie między kosówką, a potem po piarżysku kierujemy się w stronę Dzikich Siklaw, wspinając się stromo za pomocą łańcuchów. I w tym miejscu popełniliśmy błąd, który kosztował nas stratę co najmniej 45 min. Zamiast iść ostro w prawo, idziemy prosto i wdrapujemy się żlebem tuż obok wodospadów. Było to dość ryzykowne, bo śnieg był bardzo niepewny i odnosiliśmy wrażenie, że pod nami płynie rwący potok, do którego możemy się w każdej chwili zapaść. Ale całe szczęście nic się nie stało. Wyszliśmy tym żlebem za wysoko, dlatego potem musieliśmy trawersować w dół po mocno spadzistym trawniku. Cała nasza droga wyglądała mniej więcej tak, że albo wspinaliśmy się po łańcuchach
(a w jednym miejscu po czymś na kształt drabinki), albo szliśmy stromymi zboczami po głębokim śniegu i wtedy musieliśmy zakładać raki, żeby za chwilę znów je ściągnąć, bo skały i łańcuchy - i tak na okrągło :-). Przez pewien czas mieliśmy ułatwione zadanie, bo może dzień wcześniej jakiś turysta wydeptał tam ścieżkę. Ale w pewnym momencie ślad się urwał i przed nami rozpościerało się "dziewicze", nie skażone ludzką stopą strome, śnieżne zbocze. Są więc dwie wersje wydarzeń: pierwsza, że ten ktoś zawrócił po swoim śladzie, druga - że porwali go kosmici :-).
W końcu, po mozolnej wspinaczce w górę dochodzimy do przełęczy pomiędzy Czarnym, a Kołowym Szczytem, tj. na Czarny Przechód (2257 m), z którego rozpościera się piękny widok na Dolinę Czarną Jaworową.
Z tego miejsca w lewo idzie się na Czarny Szczyt - 1;30 h, a w prawo na Kołowy
- 0.30 h. Zdecydowaliśmy się na krótszy wariant, bo czas naglił.
Wbrew wszelkim portalom pogodowym aura nam sprzyjała, więc panorama ze szczytu była imponująca, od Kieżmarskich Szczytów, przez Widły, Łomnicę, Durny Szczyt, Czarny Szczyt, Spiską Grzędę, Barani Zwornik, Lodowy, Śnieżny, Wysoką, Mięguszowieckie Szczyty, Szeroką Jaworzyńską aż po Wołoszyn.
Tu zrobiliśmy dłuższy postój, bo musieliśmy odsapnąć i uskutecznić sesję zdjęciową.
Schodziliśmy tą samą drogą, ale końcowy odcinek przeszliśmy już prawidłowo, kierując się kopczykami. Miejscami była spora ekspozycja, ubezpieczona dużą ilością łańcuchów.
Do schroniska docieramy ok. 18.20. Ilekroć tu jestem, zawsze zamawiam tylko jedno danie - kluski na parze w sosie czekoladowym. Po prostu niebo w gębie !!!
Przy samochodzie jesteśmy o 20.50, Przemek dużo wcześniej, bo na rowerze :-)
Na drugi dzień po wycieczce byłam (zresztą jak wszyscy) dość obolała. Najbardziej bolały mnie ramiona od podciągania i opuszczania się na łańcuchach. Ale podsumowaniem wyjazdu niech będą słowa Jasia, który na moje pytanie, jak się czuje, odpowiedział, że czuje się wyśmienicie, bo wczoraj było tak fajnie, że już zapomniał o wysiłku :-)

Ewa