Jagnięcy Szczyt, 06. 09. 2015
Miłośników gór na tą wycieczkę wybrało się co niemiara, łącznie z dwoma przewodnikami górskimi, tak jak i na większość wycieczek tego organizatora. Wyjazd w środku nocy, ale długi dojazd na druga stronę tatrzańskiego łańcucha pozwolił na częściowe odespanie zarwanego snu. Na parkingu Biała Woda grupowe zdjęcie na tle tylko burych chmur, a co bardziej niecierpliwi mogli nerwowo zapytać "gdzie te góry". Były, stoją te od wieków, Kieżmarskie z Łomnicą po lewej a białawe Bielskie Tatry po prawej. Wygodną drogą, wzdłuż potoków od Zielonego i Białych Stawów, z postojami na zdjęcia szalonych wirów, kaskad, drewnianych mostków we mgle, docieramy do kultowego schroniska przy Zielonym Stawie Kieżmarskim. Starsi, albo inaczej dłużej chodzący, pamiętają go jako Brnczalkę, od nazwiska słowackiego taternika i działacza, który zginął na jednym z okolicznych szczytów. Można wiele razy przychodzić do Zielonego Stawu, ale za każdym razem dech zapiera skalne otoczenie kotliny, jedno z najwspanialszych w Tatrach. Szczególnie imponująco prezentuje się najwyższe z urwisk, 900- metrowa północna ściana Małego Kieżmarskiego Szczytu. Zielony Staw, leżący w kotle polodowcowym wśród zwałów morenowych 10 - 12 metrów wysokości, jest jednym z najładniejszych stawów tatrzańskich.
To wszystko się oddala, zostaje w dole razem z nizinnymi problemami, kiedy zaczyna się szybszy oddech, ciało przyzwyczaja się do większego wysiłku, kiedy trzeba obejść najpierw Czerwony a potem Modry Staw w Dolinie Jagnięcej piarżystymi stokami Jastrzębiej Turni i Kopiniaków i dojść pod główną grań
Kiedy chmury się przewalają widać na końcu Koziej Grani kopułę Jagnięcego. Za piargami spod Kołowego i Czerwonej Turni trzeba w lewo i zaczynają się skały. Siedmiometrowa ścianka i dziesięciometrowe zacięcie ubezpieczone łańcuchami wyprowadzają na szczerbinę w Kołowej Przełęczy, bardzo ważnej, bo wracając nie wolno jej przeoczyć żeby zejść do Jagnięcej doliny. Od północy tylko chmury i trzeba wierzyć że tam wielka dolina Jaworowa, Tatry Bielskie i jeszcze wiele gór, dolin i stawów. Granią Townsona, od nazwiska Anglika, który ma pierwsze udokumentowane wejście na Jagnięcy już w XVIII w., po północnej stronie grani na szczyt. Jest powiedzenie, że najbardziej stałą rzeczą w górach jest zmienność pogody - sprawdza się prawie zawsze. Kiedy czołowi zdobywcy zeszli już do stawów, to dla następnych widoczność się poprawiła. Jak słońce pozwoliło na ogrzanie się i ujęcie kilku widoków, nawet Łomnicy z kopułą szcytową, to znowu chmury, śnieg, niżej deszcz, błotniście, śliskie skały i łańcuch na ściance i zacięciu. Wszystko dobrze się skończyło, ci którzy nie chcieli ryzykować doszli do trudności, które ocenili jako za trudne i na tym poprzestali. W schronisku był tłok, na zewnątrz lało, gdzie kto mógł się wciskał, pił, jadł. I znowu słońce pokazało, że dużo może, pokazało się i zrobiło się luźniej. Część grupy jeszcze schodziła, ci pierwsi z nudów poszli do Białych Stawów, co dla nich okazało się nie tylko nie nudne, ale podobno wspaniałe. Wyznaczona godzina odjazdu mobilizowała do pozostawienia gór i powrotu do domu. I tak też się stało.
p.s. część zdjęć dołączonych do tekstu autorstwa Justyny M. i innych.