Inne Galerie

GROSSVENEDIGER  3674 m npm, 29-31.10.2011 r.

To był najbardziej spontaniczny wypad zarówno w moim, jak i Ani życiu. Wymyślił go kolega Ani - Robert. Zadzwonił do niej w środę wieczorem, Ania napisała do mnie w czwartek rano, a ponieważ wyjazd uzależnialiśmy od pogody, ostateczna decyzja zapadła dopiero w piątek ok. południa - wyjechaliśmy przed północą.
Dojazd upłynął bez problemów, zostawiliśmy auto na parkingu w ostatniej wiosce, do której można było dojechać, czyli Hinterbichl, leżącej na wys. 1490 m npm  i poszliśmy do góry, ok. 1500 m przewyższenia. Szliśmy tam niecałe 5 godzin, zmieściliśmy się przed czasem, który podają mapy. Plecaki ciężkie, ok. 12-13 kg, od wysokości mniej więcej 2000 m zalegał śnieg, więc szło się tak sobie ;-). O tej porze roku schroniska w Alpach są już zamknięte, mieliśmy świadomość, że noc spędzimy w winter roomie. Akurat ten przy Deffregerhaus miał tylko 12 łóżek i zachodziła obawa, że jeśli są jeszcze oprócz nas inni szaleńcy, to możemy nie mieć miejsca - wtedy pozostaje nocleg na podłodze. Ale mieliśmy szczęście, byliśmy tylko my. To jest niesamowite wrażenie - my, cisza i ten ogrom gór.
W schronie zimno jak w psiarni, a co za tym idzie wilgoć, ale był częściowo wyposażony - trochę wody, jakieś suche jedzenie (makarony, itp), naczynia, sztućce, koce, drewno i piec, jak się później okazało niezbyt sprawny. Robert próbował z nim walczyć, nawet udało mu się go rozpalić, ale większość dymu zamiast ulatywać przez komin, gromadziła się w środku. Podobno wędzone się dłużej trzyma, ale woleliśmy nie ryzykować, że się zaczadzimy, więc daliśmy sobie spokój z ciepełkiem. I tak oto przyszło nam spędzić noc w temp. + 2 stopnie. Wstaliśmy skoro świt, założyliśmy raki i uprzęże, Robert związał nas liną i poszliśmy do góry (prawie 700 m przewyższenia). Wszystkie rzeczy zostawiliśmy w schronie, zabraliśmy tylko coś do picia i jedzenia, więc szliśmy "na lekko". Ta lina była dla bezpieczeństwa, bo przechodziliśmy przez lodowiec usiany gdzieniegdzie szczelinami, istniało realne zagrożenie, że można się w nie zapaść. Ale nie było tak źle, szczeliny były raczej w oddaleniu, szliśmy po wydeptanych śladach, więc było ok. Na szczyt przyszliśmy po 2 godz. 45 min. marszu. Widoki były przepiękne. Wydawało się, że te góry nie mają końca, ciągną się dokoła aż po horyzont i nawet dalej ;-) Posiedzieliśmy tam prawie godzinę, bo żal było schodzić. Po powrocie do winter roomu spakowaliśmy się i poszliśmy w dół. Nocleg znaleźliśmy kilkanaście km od miejsca, w którym zostawiliśmy dzień wcześniej auto -
w Virgen. Na trzeci dzień, czyli w poniedziałek, w drodze powrotnej zwiedzaliśmy Salzburg, który jesienią jest wyjątkowo piękny.

Ewa