Inne Galerie

Grossglockner 3798 m n.p.m. - góra dla zapracowanych - 26 - 27.08

Wybitny i wymagający szczyt, oferujący tradycyjny trekking w pięknej, alpejskiej scenerii, komfortowe schroniska z wyśmienitym jedzeniem serwowanym przez kucharza w twarzowym kitlu i tradycyjnej czapie szefa kuchni oraz przejście lodowca, ferrata i wspinaczka w skale i czasami w lodzie. Wszystko w jednym podejściu, a na końcu satysfakcja ze zdobycia kultowej góry Austrii, ważnej dla Tyrolczyków tak samo jak Triglav dla Słoweńców czy Krywań dla Słowaków.
Wejście na szczyt raczej dla zespołów i przy dobrej pogodzie. Większość śmiertelnych wypadków niestety dotyczy singli lub mniej doświadczonych, przypadkowych zespołów, a 50 % powodzenia to w mojej ocenie pogoda. My atakujemy Wielkiego Dzwonnika w czteroosobowym zespole: Agnieszka, Dorota, Darek i ja. Oczywiście sprawdzona prognoza pogody wskazuje na pewne okno pogodowe.
Po nocnej jeździe w nocy z niedzieli 26 na 27 sierpnia startujemu spod Lucknerhaus (1920 m n.p.m.). Bez problemu dochodzimy do schroniska Stüdlhütte na 2802 m n.p.m. Tam mamy zarezerwowane noclegi. Wczesnym popołudniem jeszcze wyjście aklimatyzacyjne na Schere (3037 m n.p.m.). Rano o 4.30. jesteśmy na szlaku. Gdy dochodzimy do czoła lodowca Ködnitzkees, już dnieje i można wyłączyć czołówki. Jest stosunkowo ciepło, więc lodowiec miękki i czasami zapadamy się po kostki w lodowatej brei. Mijamy pojedyncze i raczej wąskie szczeliny. Dochodzimy do skały i wpinamy się w stalową poręczówkę. Następuje bardzo przyjemny odcinek trasy z łatwą ferratą, którym dochodzimy do schroniska Erzherzog-Johann-Hütte. na 3454 m n.p.m. Tutaj tylko małe przepakowanie i związani liną kontynuujemy wędrówkę po firnowym, stromym stoku docierając do zasadniczej drogi już w skale i częściowo śnieżnego kuluaru. Tutaj doświadczamy bólu wspinania się w towarzystwie różnej wielkości, posiadanego doświadczenia i umiejętności zespołów. Prawdę mówiąc, to drugi po pogodzie problem i zagrożenie na tej drodze. Efektem są częste i długie przystanki dla przepuszczenia schodzących, a niejednokrotnie wpychających się "na trzeciego" tych "lepszych"; przykro, że niektórzy z nich to licencjonowani przewodnicy, ciągnący za sobą na krótkiej smyczy turystów-klientów za jedyne 210 euro.
Pogoda wyśmienita i to chyba jest powodem tak zmasowanego ataku tylu zespołów na ten szczyt, tym bardziej, że nazajutrz w rejonie szczytu ma nastąpić załamanie pogody i spory, bo 27 centymetrowy opad śniegu. O 11 w południe czas na zdjęcia z flagą na szczycie, potem krótkie biesiadowanie i po godzinie odwrót, który zajmuje nam duzo więcej czasu, bo zagęszczenie wspinaczy na grani rośnie proporcjonalnie do upływu czasu...
Na 3454 m n.p.m. w Adlersruhe jemy zasłużony posiłek, pierwszy konkretny od rana i uzupełniamy płyny. W schronisku Stüdlhütte tylko zbieramy pozostały ekwipunek i schodzimy do Lucknerhaus, gdzie czekają na nas miejsca we w miarę komfortowym "lager nr 1" :).
Nazajutrz trekking rozluźniający z Lucknerhaus przez Glorerhütte (2642 m n.p.m.) do uroczego miasteczka Heiligenblut, słynnego ze średniowiecznego kościółka, w którego tabernakulum przechowywana jest relikwia Świętej Krwi.
Stwierdzam, że to idealne tereny do wędrówek młodszych i starszych emerytów i rencistów i zdecydowanie chciałbym tam jeszcze wrócić w stosownym czasie :).
Następnego dnia Grossglockner tonie w chmurach i prawdopodobnie już w śniegu, więc czas do domu i do... pracy, bo Grossglockner przecież dedykowany jest zapracowanym, bo gdzie znajdziemy tyle alpejskich atrakcji w jednym miejscu i to jeszcze w rozsądnej odległości od naszych poczciwych Beskidów i Tatr.

Wojtek