Inne Galerie
Dolina Pięciu Stawów Spiskich, 26 - 27.03.2010
W ostatni weekend marca członkowie KTW z kolegami i przyjaciółmi tłumnie ruszyli w góry. Tradycyjnie, co drugi rok, klub gości zimą w Chacie Teryego.
Z Bielska i Żywca, różnymi pojazdami, wyruszyło 14 osób na zarezerwowane w schronisku miejsca. Na miejscu okazało się że oprócz Agnieszki, Romka z piątką sympatycznych przyjaciół, Zbyszka, Jurka, Bogusia, Wojtka, Krzyśka "Długiego" i Leszka "Lenia" z synem pojawił się nie awizowany Darek z asystą. A tłok się zrobił w dolinie kiedy w niedzielę rano pojawiły się tajemnicze ale rozpoznawalne nasze klubowe koleżanki ze wsparciem.
Posiadacze nart skitourowych dotarli na nich do schroniska choć nie było lekko, bo śnieg nie najlepszy.
Sobotę przeznaczono na integrację (mgła, opad) a w niedzielę, przy słonecznej pogodzie, narciarze penetrowali górne piętra doliny, Zbyszek i Wojtek z przewodnikiem weszli na Lodową Kopę (słowacki Maly Ladovy Stit, kiedy nasz Mały Lodowy to u nich Siroka veża a Lodowa Przełęcz to sedlo Sedielko), widziano również znajome twarze w okolicach Baranich Rogów.
Zejście z progu doliny dostarczyło też trochę emocji narciarzom ale wszystko dobrze się skończyło.
Opisy pobytu autorstwa Romka i Wojtka, jeden bardzo szczegółowy i dramatyczny w swojej treści, no i zdjęcia, w załączeniu.
Relacja Romka:
Wycieczka KTW "Tatry Słowackie - Dolina Pięciu Stawów Spiskich" liczyła
14 uczestników.
Z Bielska wyjechał prywatny busik Jurka z ośmioma
uczestnikami i dwa samochody prywatne
z sześcioma uczestnikami. Wszyscy dojechali różnymi trasami do Starego Smokowca. Razem
spotkaliśmy się na Hrebienioku po wyjechaniu kolejką. W grupie było sześciu narciarzy ze
sprzętem skiturowym. Wyruszyliśmy do schroniska "Chata Zamkovskeho" a
potem na nocleg
do schroniska Chata Teryho. Ostatni, około godziny
siedemnastej dotarli skiturowcy, nie licząc
Piotrka, który wyprzedził
wszystkich. W schronisku miła informacja: dla wszystkich są
miejsca na łóżkach (rezerwacja była dla 12 osób). Po rozlokowaniu się i
uzupełnieniu żołądków,
zebraliśmy się przy wspólnym stole. Do naszego
grona dołączyło jeszcze czterech turystów
z Polski, którym przewodził
nasz sympatyczny kolega z KTW Darek(Darciu). Były wspominki
Wojtka o
wyprawie w góry do Maroka, były śpiewy i szeroko rozumiane rozmowy
integracyjne.
W schronisku była grupa Słowaków, którzy śpiewali przy gitarze. Nam również użyczali na
zmianę tego instrumentu, bo w naszej grupie był gitarzysta Zbyszek. Nazajutrz wszystkich
czekał ambitny plan turystyczny, więc biesiadowanie skończyło się chwilę po dwudziestej
drugiej. Poranek powitał nas piękną słoneczną pogodą. Z uwagi, iż
wycieczka była prowadzona
na zasadach partnerskich(bez przewodnika,
każdy z indywidualną polisą), w grupkach, według
własnych możliwości,
wszyscy wyruszyli na trasę do Doliny Pięciu Stawów Spiskich. Wojtek
i Zbyszek wyszli z przewodnikiem na Lodowy (udało im się). Skiturowcy
poszli w kierunku
Przełęczy Baranie Rogi (do Przełęczy doszedł tylko
Piotrek). Bogdan z Jurkiem wyszli powyżej
Przełęczy Baranie Rogi.
Pozostali zrobili rundę wokół Doliny. Około godziny szesnastej wszyscy
szczęśliwie wrócili kolejką z Hrebienioka do Smokowca. Część uczestników
zatrzymała się
w karczmie w Podspadach. Jurek swoim busikiem dowiózł nas
szczęśliwie doBielska około
godziny dwudziestej.
Relacja Wojtka:
2600+w wersji lodowej :-)
Miał być Lodowy (Duży-2628), ale skończyło się na Małym (2602). Ľadová kopa, albo Malý Ľadový štít - dwuwierzchołkowy szczyt w głównej grani Tatr Wysokich, drugi pod względem wysokości w obrębie masywu Lodowego Szczytu.
Przed wyjazdem już wiadomo było, że prognozy na sobotę nie są za dobre. Miało być zachmurzenie i niestety opady śniegu. Tak rzeczywiście było. Prawie całą noc sypało.
Rano po krótkiej dyskusji ustalamy z Joze i Zbyszkiem plan-jednak nie będziemy niepotrzebnie ryzykować wejścia i przede wszystkim zejścia po mocno stromej i pochylonej długiej rampie, którą wychodzi się pod wierzchołek Lodowego, z warstwą świeżo nasypanego i niezwiązanego ze starą pokrywą śniegu. Nasz nowy cel to Mały Lodowy Szczyt, czyli Ľadová Kopa (2602).
Trasa, którą proponuje Jozo to graniówka przez Pfinovą Kopę, Lodowy Ząb i Małą Lodową Sczerbinkę. Może w lecie jest to relaksująca i łatwa wspinaczka. W warunkach zimowych, przynajmniej dla mnie i Zbyszka, było to duże wyzwanie. Strome żleby z luźno związanym śniegiem, ostra grań z nawisami śniegu, kilka uskoków i powietrzne żonglowanie na krawędzi, trawersy na czubkach raków wbijanych w zlodowaciały śnieg z szukaniem schowanych pod śniegiem chwytów mając na rękach rękawiczki to była naprawdę duża dawka adrenaliny. Idziemy jednak równo i metr po metrze zdobywamy wysokość. Staramy się szukać takiej drogi, gdzie jest więcej śniegu, bo wspinanie w rakach po gładkich, trochę oblodzonych skałach chwilami robi się ryzykowne. Czas mamy niezły, zresztą idzie nam to wspinanie naprawdę dobrze. Praktycznie w drodze na szczyt robimy tylko jedną przerwę na herbatę. Cały czas widzimy jak nasza grupa dzielnie wspina się pod Baranią Przełęcz. Po ponad trzech godzinach jesteśmy na szczycie. Co tu dużo mówić. Jesteśmy z siebie dumni. Gratulujemy sobie wspólnie tego wejścia, chociaż wiemy, ze na to jeszcze za wcześnie. Widoki zapierające dech, tak zresztą jak cała nasza eskapada. No i Lodowy w całej okazałości, tak o rzut kamieniem :). W drodze na szczyt Jozo pokazał nam stromy źleb którym będziemy schodzić w kierunku Lodowej Przełęczy. Póki żleb jest wąski i możemy się asekurować, mając z jednej czy drugiej strony skały, przynajmniej psychicznie czujemy się pewniej. Później zostaje tylko szeroka, stroma o nachyleniu ponad 450 płaszczyzna szerokiego żlebu. Schodzę pierwszy, za mną Zbyszek i Jozo. Na początek nie ryzykuję nawet próby schodzenia przodem, tylko od razu obracam się do śniegu , a dalej następuje do bólu powtarzalna sekwencja ruchów: wbijam lewą nogą czubek raków, prawą ręką grot czekana, prawa noga i itd. W którymś momencie przyjmuję postawę stojącą, aczkolwiek mocno małpią, żeby obniżyć środek ciężkości ciała, pochylając się do przodu tak aby był on w obrębie stóp. Nie mogę powiedzieć, żeby to była rozkosz dla mojego kolana.
Tak dochodzimy do Lodowej Przełęczy. Widać, że nikt w ostatnim czasie tutaj nie zaglądał. Prawie całą szerokością stoku zeszły lawiny, zresztą śnieg zsuwa się cały czas podczas zejścia. Jozo wyciąga z plecaka detektory lawinowe, które chowamy na piersi, blisko ciała. Rozpinamy pasy piersiowy i biodrowy plecaków, zapinamy kurtki, a czekany trzymamy bez pętli. Liną wiążemy się w dużych odstępach (15 m). Sam Jozo odwrotnie, plecak zapina dokładnie i pasem biodrowym i piersiowym, bo on akurat ma służbowy plecak z tzw. ABS czyli czymś na kształt poduszek powietrznych, które w razie potrzeby odpala przez uchwyt na piersi. Jak mówi na szczęście jeszcze nie musiał go do tej pory używać.
Schodzimy prosto, bardzo stromym stokiem w dół, nie zatrzymując się ani na chwilę, bo jak najszybciej chcemy być w bezpiecznym miejscu. Najpierw tyłem, potem bokiem a na końcu już prawie wyprostowani :)...
U podnóża stoku z dużą ulgą chowamy czekany i linę. Dochodzimy do Pfinowej Kopy zamykając koło naszej trasy, kierując się już prosto do Terycho Chaty.