Inne Galerie
Wizyta u Słowaków - 2-3 marca
Telefon od Krzyśka z Żywca - nasz słowacki kolega Jano Klučka zaprasza nas do siebie na weekend. Z jakiej okazji? A tak, bez okazji. Zbieramy więc ekipę. Jeden z kolegów miał jechać, ale "wahał się". W końcu nie pojechał. Pojechały więc trzy osoby: Jadzia, Staszek i Krzysiek, który wiózł nas swoim firmowym samochodem. Staszek i Jadzia dojechali do Żywca pociągiem, a dalej już bez przeszkód do Terchovej pod hotel "Diery". Tam czekał na nas Jano, ale nie mógł iść z nami na te Janosikove Diery. Wyruszamy więc we trójkę. Przed wejściem napis, że grożą lawiny śnieżne i kamienne i wejście na własną odpowiedzialność. Trudno, niech będzie. Początkowo nic trudnego, ale w miarę posuwania się w głąb Dier trudności rosną. Jakieś śliskie przejścia, nawisy lodowe, pomosty i drabiny obłożone lodem i zamarzniętym śniegiem. Niemniej dosyć szybko osiągamy przełęcz Vrchpodžiar, gdzie znajduje się mały bufet, w dodatku czynny! Teraz co dalej? Pada propozycja - Horne diery. Chwila odpoczynku. Pojawiają się grupki turystów, nawet z małymi dziećmi i psami, w tym także z Polski. Po chwili ruszamy. Docieramy pod Poludňove skaly a potem początkowo zielonym szlakiem, a później "na dziko" schodzimy z powrotem na przełęcz Vrchpodžiar. Turystów przybywa, a my schodzimy Dolnymi dierami z powrotem na parking. Jest dopiero godzina 12., więc decydujemy się pojechać do doliny Vratnej, wyjechać kolejką na Snilovske sedlo, a potem się zobaczy. Po wyjeździe na górę próbujemy przejść do bufetu Pod Chlebom. Łatwa początkowo, wydeptana ścieżka, zamienia się w koszmar. Trzeba trawersować coraz bardziej strome zbocze pokryte twardym, zmrożonym śniegiem. Ponadto zjawia się mgła, która gęstnieje. Robi się niebezpiecznie, nawet raki nie dają gwarancji bezpieczeństwa, nie mamy ochoty zjechać kilkadziesiąt metrów w dół, więc zawracamy. Jeszcze krótki posiłek w restauracji w budynku kolejki, zjazd na dół i przejazd do Zazrivej, gdzie Jano ma "chatę" w położonym na wysokości blisko 900 m przysiółku Grúne. Z pewnymi trudnościami, trochę błądząc, docieramy na miejsce. Jano przygotowuje obfitą kolację, ale my też pomagamy: Staszek zabrał się za obieranie ziemniaków, które pieczemy w elektrycznej kuchni. Oczywiście Jano częstuje miejscowymi napojami o różnej mocy, po czym zabieramy się za jedzenie. Pojawia się też młody sąsiad. Okazuje się, że smakowita pieczeń to baranina. Po kolacji Jano prezentuje zdjęcia i filmy z różnych wypraw i imprez organizowanych przez KST. Rozmowy i hulanki trwają do późnej nocy. Na drugi dzień coraz gorsza pogoda nie zachęca do wędrówek, po śniadaniu Jano prezentuje nam wydawnictwa KST, różne przewodniki a także pięknie wydaną historię Żilińskiego Regionu KST. Na pożegnanie każdy z nas otrzymuje jakiś upominek: Jadzia piękny album, a wszyscy po butelce wina miejscowego wyrobu. I odjazd, bez przeszkód do Żywca, skąd Staszek i Jadzia pociągiem do Bielska.